Bridgertonowie, czyli czego NIE oglądać


Bridgertonowie to taki serial, który sobie włączasz dla odmóżdżenia po noworoczno-świątecznym maratonie. Żołądek dalej boli, jeszcze nie czas na pracę, więc można sobie pozwolić na odrobinę rozpusty. I tu przychodzi rozczarowanie. Bo ten serial nie pozostawił mnie rozmarzonej, jak to by było żyć w tamtej historycznej rzeczywistości. Pozostawił mnie rozczarowaną tym, jak bardzo te wszystkie zdarzenia były niespójne i nie trzymały się kupy. Ale od początku.

Na początek warto wspomnieć, że o tym serialu zrobiło się dość głośno. Widziałam go już kilka razy w czyichś stories na Instagramie, wiele blogów zdążyło już wrzucić swoje recenzje, a na TikToku widziałam zachwyty nad tym, że w Bridgertonach można liczyć na świetne sceny rozbierane. Więc skoro wszyscy się tak zachwycają, to co szkodzi obejrzeć?
No niestety szkodzi, bo z jednej strony, oczekując właśnie uczty dla oczu, musimy przeczekać pierwsze 4 odcinki (co jest już połową serialu liczącą 4 godziny!), a jeśli zaczynamy oglądać spodziewając się tylko niewinnych zalotów, to otrzymujemy 50 Twarzy Greya w wersji staroanglikańskiej. I to dosłownie, bo główna bohaterka, Daphne, swoim zachowaniem jest uderzająco podobna do Anastasii - taka nijaka, taka niewinna, albo żeby być bardziej precyzyjnym - taka naiwna. Nawet wyglądem przypomina dzieciątko.

Główny wątek też mi się wcale nie podoba. Tak naprawdę jest jeden odcinek, w którym możemy odczuć jakąś nić porozumienia między głównymi bohaterami, kiedy oboje zdają się nie lubić konwenansów związanych z szukaniem życiowego partnera. Niestety na tym koniec, we wszystkich pozostałych odcinkach są na siebie nadąsani. I to jeszcze w ten romantyczny sposób, który ma udowadniać, że miłość jest trudna, faceci nieoswojeni, a kobiety wredne. Tymczasem już na początku serialu dowiadujemy się, że bohaterowie prowadzili do tej pory zupełnie różne życia i mają zupełnie różne priorytety. Cóż za zaskoczenie, że się nie dogadują! Spoiler alert: żałujcie, że nie zobaczycie ich wyrazów twarzy na ślubie, bo wyglądali, jakby mieli zaraz iść na ścięcie głowy.

Kolejną rzeczą, która razi mnie okrutnie, to niespójność Netflixa, jeśli chodzi o jego działania przeciw dyskryminacji i stereotypom. W serialu występują postaci czarnoskóre, które w założeniu miały być czarnoskóre - to nie tak, że grają białych. Widziałam mnóstwo zarzutów na Filmwebie właśnie pod tym adresem i powiem tak. Nawet jeśli czarnoskórzy mieliby grać białe postaci, to co z tego? Biali grali do tej pory i czarnych i żółtych, i nikt nie miał z tym problemu. 

W serialu jest też poruszony wątek tego, że życie kobiet sprowadza się do jednego momentu, jakim jest jak najlepsze zamążpójście, "złowienie" sobie mężczyzny. Mówi się o tym, że nie mogą one zdobywać wykształcenia, a czytanie książek im się nie opłaca, bo bardziej przydatną umiejętnością będzie zabawianie gości rozmową albo grą na fortepianie. Więc mamy zasygnalizowane problemy ówczesnego społeczeństwa.

A mimo wszystko kobiety są przedstawiane stereotypowo jako histeryczki. I to nie jest problem tego, że kobiety miały taką rolę w społeczeństwie, być swatkami i uczyć młodsze kobiety jak być zalotnymi. Problem leży w tym, że to głównym bohaterkom przypisuje się stereotypowe, krzywdzące cechy - że są plotkarkami, że posługują się podstępem, że widzą problemy tam, gdzie ich nie ma. Nie rozumiem dlaczego źródłem kłótni głównych bohaterów mają być właśnie urojenia Daphne, a nie problemy o realnym podłożu. Z kolei mężczyźni tego serialu to albo zimne dranie, które trzeba "oswoić", poprzez zmuszanie do zakładania rodziny, albo oblechy, które potrzebują ładnej laleczki do ozdabiania domu i wykorzystywania w łóżku. W sensie, Netflix, jeśli już chcesz poruszać temat dyskryminacji kobiet, to bądź konsekwentny i nie powielaj niepotrzebnie stereotypów. 

To wszystko jeszcze bardziej pogłębia wrażenie, że postacie nie mają charakteru, a jak zaczynają mieć, to są po prostu płaskie, albo czarno-białe.

Do tego wszystkiego, narrację w serialu prowadzi tajemnicza Lady Whistledown, obserwatorka i komentatorka zalotów wśród angielskiej arystokracji. Jej codziennie drukowane broszurki obiegają całe miasto rozpowiadając plotki i skandale, jednocześnie typując ulubieńców sezonu. I o ile obstawianie kto tą kobietą jest, było dobrą zabawą, tak jestem zupełnie rozczarowana tym, kim rzeczywiście Lady Whistledown była. Nie wiem, kto to pisał, ale ten scenariusz jest dla mnie niekonsekwentny. Nie zdradzając z nazwiska, uważam, że wybrali tę osobę zupełnie przypadkowo. Nie miała ona nawet możliwości zdobycia wystarczającej wiedzy, wykształcenia, ani chociażby doświadczenia, które pozwoliłoby jej tak celnie komentować to, co się działo. A były o wiele lepsze kandydatki na to stanowisko i ten wątek mógłby się naprawdę ciekawie rozwinąć! 

Większość bohaterek jest w ogóle poszkodowanych i głupiutkich, że aż nie da się patrzeć. Od dziecka są uczone zabiegania o względy przyszłych mężów, jakby były towarem na sprzedaż, są zmuszane do cnotliwości i  "chronione" przed jakąkolwiek wiedzą o płci przeciwnej, a następnie wrzucane w wir małżeństwa. Bez podstawowej wiedzy o rozwiązywaniu konfliktów, o mieszkaniu z kimś sam na sam albo pożyciu seksualnym. Nie żartuję, jeśli lubicie krzywić się z irytacji i banałów przy oglądaniu, to Bridgertonowie będą świetnym wyborem. 

Nie można jednak temu serialowi odmówić jakiegoś uroku. Dostajemy naprawdę przepiękne kostiumy, ładne ujęcia i przystojnych aktorów. Ale tyle z pozytywów, mimo wszystko nawet muzyka mi się gryzła z fabułą.


Także nie spodziewajcie się wiele, ale jeśli mimo wszystko chcecie to rozczarowanie przeżyć na własnej skórze, to dajcie znać jak było!

Komentarze

  1. Jak dla mnie postać, która na koniec sezonu została przedstawiona jako Lady Whistledown może być mydleniem oczu. Innymi słowy, wątkiem który ma nas zainteresować drugim sezonem (nie czytałam książek nie wiem jak jest naprawdę). Natomiast jeśli faktycznie jest to ta osoba to uważam, że będzie to stracony potencjał.
    Odnośnie tego jak zostały przedstawione kobiety w tym serialu to rozumiem twój punkt widzenia, jednakże osobiście odczułam to jakby Netflix w prześmiewczy, ironiczny sposób chciał zwrócić naszą uwagę jak kiedyś etykieta i takie zasady były absurdalne. Eloise natomiast miała przedstawiać nową generację kobiet, które dopiero będą próbowały się wyrwać z pod woli histerycznych, nauczonych udawania i robiących dobrej miny do złej gry matek.
    Zgodzę się co do przedstawiania mężczyzn, ale bardziej na zasadzie, że brakuje im głębi. Pierwszy syn się dąsa, bo jest głową rodziny i nie może być z kochanką, drugi skryty artysta (de facto jestem ciekawa, czy Netflix wykorzysta go, żeby odhaczyć reprezentację lgbtq) , a trzeci znika pod koniec sezonu, bo tak. Natomiast jeśli chodzi o Diuka Simona to brakowało mi szczerej rozmowy między nim a Daphne o posiadaniu dzieci/jego przeszłości. Zamiast tego nagle ni z gruchy, ni z pietruchy facet zmienia zdanie i wszystko jest super i tak jak chciała Daphne.
    Ale jeśli chodzi ogólnie o cały serial, uważam że jest to, tak jak pisałaś, serial na odmóżdżenie, lekki. Nie mamy się tutaj głowić nad większym sensem. Netflixsowi jak zwykle powinęła się noga w szczegółach lub niedokładnym przekazaniu swojej wizji, ale mimo to jestem ciekawa co się stanie w kolejnym sezonie :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty